czwartek, 27 lutego 2014

W tureckiej łaźni: Yves Rocher - Tradition de Hammam olejek pod prysznic

   Macie ochotę zrelaksować się po ciężkim dniu i poczuć jak w czasie rytuału Hammam? Zamknijcie oczy, ten kosmetyk zabierze Was (szkoda, że tylko w wyobraźni) do tureckiej łaźni.




























   Oliwka Yves Rocher z serii Tradition de Hammam zamknięta jest w plastikowej butelce o pojemności 200 ml, zakręcanej brązowym korkiem. Osobiście wolę kosmetyki do kąpieli zamykane na klapkę, są bardziej poręczne w prysznicowych warunkach, gdy mamy mokre dłonie. Produkt zawiera olejek arganowy z Maroka, znany ze swych pielęgnacyjnych właściwości. Producent deklaruje, że olejek ten nie zawiera pestycydów, jest pozyskiwany tradycyjnymi metodami i niemodyfikowany genetycznie.

   Ciekawa jest jego formuła. W butelce kosmetyk ma postać olejku, jednak zmieszany z wodą zamienia się w mleczko. Obawiałam się, że taka konsystencja nie pozwoli na uzyskanie piany, lecz można go delikatnie spienić. Ja stosuję go dopiero po umyciu się normalnym żelem, tłustawa konsystencja olejku sprawia, że bez tego miałabym wrażenie niedomycia. Zastosowany pod koniec kąpieli pełni funkcję wstępnego nawilżacza, zostawia na skórze cienki film, dzięki czemu  nie trzeba się spieszyć z nałożeniem balsamu. Skóra po jego zastosowaniu pozostaje miękka i aksamitna. 



   Zapach kosmetyku jest mocny i charakterystyczny, nie wszystkim będzie się podobał. Orientalny w kierunku zapachów indyjskich, słodko-gorzki, kwiatowo-przyprawowy. Z początku nie mogłam go znieść, z czasem bardzo polubiłam, teraz na prawdę mnie odpręża.
   Głównym składnikiem olejku jest gliceryna, po niej w składzie gnieździ się... olej rzepakowy.


Używałyście kosmetyków z tej serii? Jakie macie o nich zdanie?


poniedziałek, 24 lutego 2014

Avon Nailwear Pro+ - Wandering Rose

   Już po Walentynkach, ale mam dziś idealny dodatek do romantycznych stylizacji - lakier do paznokci w słodkim, różowym kolorze.


   Kolor idealny na wiosnę, delikatny róż, dobrze napigmentowany, nie jest to typowy pastel. Wandering Rose to typowy krem, bez perłowego połysku i drobinek. Idealnie kryje po nałożeniu dwóch warstw, podczas malowania nie powstają smugi. Schnie dość szybko, nie mogę się tutaj przyczepić niczego. Po dwóch dniach zaczął ścierać się na końcówkach, trzeciego pojawiły się odpryski. Jest bardziej trwały niż szybkoschnące lakiery Avonu, które bez nałożenia topa uciekają mi z paznokci już tego samego dnia, którego zostały użyte.
   Lakiery z tej serii zmywają się idealnie, resztki rozpuszczone przez zmywacz nie rozcierają się na palcach i skórkach.
   Wybaczcie niezbyt ładne paznokcie i skórki, przy wykonywanej pracy ciężko mi je utrzymać w porządnym stanie.




Jeszcze na koniec nowinka. W 7 katalogu Avon wprowadza lakiery Gel Finish w wielu fajnych kolorach:

niedziela, 23 lutego 2014

Przywołując wiosnę: Kringle Candle Company - Watercolors

   Dodające energii promienie słońca, zapach wiosny, przyroda budząca się do życia. Jeśli szukacie zapachu do domu, który oddaje te wszystkie cechy, to mam coś dla Was:


   
   Watercolors od Kringle na mój nos to mieszanka gruszki, arbuza i nut wodnych. Zapach owocowo - świeży, przypomina mi limitowanki Escady pozbawione słodyczy. Sok z owoców egzotycznych z kostkami lodu pity przy powiewach morskiej bryzy, bądź przy brzegu górskiego strumienia. Akwarele są cudowne, moja ścisła czołówka. Bardzo dobrze niesie się po pomieszczeniach wypełniając je soczystym aromatem. Czasem mam wrażenie, że pachnie delikatnie suszącym się na słońcu praniem, choć nie ma nic wspólnego z Clean Cotton. Przydały by mi się takie perfumy na letni sezon. Może znacie podobne?

poniedziałek, 17 lutego 2014

Peeling od Avon z minerałami z Morza (raczej nie) Martwego

   Lubię tą Avonową serię Planet Spa. Kosmetyki wchodzące w jej skład wyraźnie wybijają się jakością spośród innych produktów tej firmy. Tym razem będzie o peelingu do twarzy z minerałami z Morza Martwego.

Avon - Planet Spa Perfectly Puryfying with Dead Sea Minerals Face Scrub

   Opakowanie to tuba zamykana na klapkę, mieszcząca 75 ml produktu w postaci wielu małych drobinek zanurzonych w gęstym kremie. Nie pieni się, co według mnie jest plusem, bo do mycia używam innych kosmetyków, a peeling ma ścierać. Wyjątek robię tylko dla peelingów do ciała. Zapach charakterystyczny, ten sam dla całej linii, słono-błotny, ja go uwielbiam. Podoba mi się również estetyczny design opakowania.


 
   Jak wspominałam drobinki są małe, nie za ostre dlatego peeling jest w miarę delikatny i będzie się nadawał nawet dla wrażliwej skóry. Sama mam cerę naczyńkową, więc najlepsze dla mnie byłyby peelingi enzymatyczne, wolę jednak czuć wyraźny efekt wygładzenia i zawsze wybieram te mechaniczne. Kosmetyk bardzo dobrze radzi sobie ze ścieraniem martwego naskórka, pozostawiając skórę wyraźnie gładszą i miękką, nie podrażnia.
   Trochę śmieszy mnie rzekoma zawartość minerałów Morza Martwego w składzie. Ja znalazłam w nim tylko sól morską (może być nawet z Bałtyku) i to na samym końcu listy składników. Mimo to oceniam produkt na godny zakupu.


 Polecacie jakieś dobre peelingi do twarzy?

sobota, 15 lutego 2014

Lilia w piżmowej kąpieli: Parfumerie Generale - 19 Louanges Profanes

   Kobieta zmienną jest, wszyscy to wiemy. "Dziewiętnastka" od PG obrazuje kobietę bipolarną.

Parfumierie Generale - 19 Louanges Profanes

    Idzie w szpilkach Blahnika i z torebką Hermes, szybkim, zdecydowanym krokiem. Zatrzymuje taksówkę. Kierowca uśmiecha się zalotnie, omotał go ten obłok pyłku z pręcików lilii, nie potrafi już oderwać wzroku od swojej zmysłowej i pewnej siebie pasażerki. Kobieta wysiada w nowoczesnej dzielnicy wielkiego miasta, kierując się do swojego mieszkania. Wchodząc wypluwa do kosza owocową gumę do żucia, którą męczyła od kilku godzin. Lekko zmęczona po ciężkim dniu, zmywa z siebie wyczerpanie mydłem zakupionym w kolonialnym sklepie po czym, przebrawszy się w panterkowy dres, sadowi się z e-bookiem w fotelu.
"This is my design" ;)

   "19" to elegantka z gumą balonową, szalenie kobieca i słodko infantylna, stylowa na co dzień i kiczowata "po godzinach". Louanges Profanes zaczyna się wybuchem (!) kwiatów lilii wymieszanych z piżmem. Po jakimś czasie wśród składowych wybija się żywica. Długo byłam zauroczona tym zapachem, wydawał mi się ucieleśnieniem kobiecości, odkryłam jednak, że nie ma w nim nic wybitnego. Piękny, lecz nie urzekający, czegoś mi w nim brakuje. Trwałość nie powala, jakieś 4 godzinki, w porywach do 5 i po zabawie.

   Zapach umieszczono w kategorii unisex, co dla mnie jest absurdem totalnym, bo Louanges to kobieta, podobnie jak Kopernik.

czwartek, 13 lutego 2014

Yankee Candle - Pink Hibiscus

   Ten dzień zaczął się mgliście, początkowo myślałam o odpaleniu Carrot Cake, jednak gdy pojawiło się słońce, a jego promienie rozgoniły dymną zasłonę, nabrałam ochoty na coś kwiatowego. Taki tego efekt:


   Pink Hibiscus budzi we mnie kilka skojarzeń: potpourri w kolorze malwy, które dostałam koło 12 lat temu od koleżanki na urodziny, pachniało ono dokładnie tak samo - to pamiętam do dziś, jakaś stara szminka cioci, czy aromatyczna hibiskusowa herbata przywożona dawno temu z Egiptu przez kuzynkę. O dziwo po jakimś czasie zapach wydaje mi się coraz bardziej przechodzić w różę, podobną do tej z True Rose. Początkowo byłam nim zachwycona, taka mieszanka egzotyki z powiewem retro. Na dłuższą metę nieco męczący, być może ogromna intensywność woni działa na jego niekorzyść.

środa, 12 lutego 2014

With EYES wide open... L'Oreal - Volume Million Lashes Excess

   Tym razem będzie więcej zdjęć niż pisaniny. Bierzemy na tapetę tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes Excess


























   Długo nie mogłam zdecydować się jaki tusz wybrać na następcę lorealowego Lash Architect 4D, skusiło mnie czerwono - złote opakowanie. Tusz ma gumową szczoteczkę oraz innowacyjny (podobno) system zamknięcia ze zwężonym fragmentem "szyjki", dzięki któremu nadmiar kosmetyku zostaje w opakowaniu, a nie na szczoteczce. Pojemność 9 ml.

Oto szczota:





   
   Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to... zapach maskary. Nie jestem zbyt dobrze nastawiona do zapachowych malowideł do oczu, boję się, że coś tak intensywnie pachnącego podrażni moje spojówki. Kocham zapachy, lecz nie na odcinku od nasady nosa do czoła ;) Z pachnącym tuszem spotkałam się już wcześniej, kiedy używałam Lancome Hypnose Doll Eyes. Na szczęście moje obawy wtedy, jak i teraz okazały się zupełnie niepotrzebne. Tusz nie uczula, nie podrażnia, zapach czuć delikatnie po zastosowaniu, ale po jakimś czasie zanika.

   Nauczyłam się już, że tuszom z L'Oreal należy okazać cierpliwość i pozwolić im podeschnąć, aby ukazały cały swój urok i właściwości. Pierwsze podejścia do świeżego kosmetyku omal mnie do niego nie zraziły na amen. Rzęsy kleiły się na potęgę, pokryte gęstą mazią przypominały 5 grubych rzęs, zamiast wachlarza pięknie wyczesanych włosków. Pomocna okazała się szczoteczka po tuszu Chanel, którą wyczesywałam grudki i zdejmowałam powstałe na końcówkach "owadzie nóżki". Po upływie ok. 3-4 tygodni maskara spisywała się coraz lepiej, przestała zlepiać włoski. To samo było z Lash Architectem. Warto było poczekać, bo efekt jest wart poświęconego czasu i nerwów. Tusz doskonale otwiera oko (widać to na zdjęciach z porównaniem oka bez i z tuszem), nie rozmazuje się w ciągu dnia, nie osypuje i nie odbija na górnej powiece ( zawsze mam z tym problem przez to, że mam dość długie rzęsy). Dla przykładu: wszystkie tusze Maybelline zostawiają mi po kilku godzinach ślady pod linią brwi. 

   Efekt: Rzęsy rozdzielone i dłuuugie, tusz bardziej je wydłuża niż pogrubia. Posiadam go w wersji czarnej, nie jest to głęboka, smolista czerń, raczej ta popularna z szarawym odcieniem.

Po lewej stronie (moje prawe oko) Volume Million Lashes Excess, lewe oko saute, na każdym zdjęciu jedna warstwa tuszu:



Tutaj na jednym i drugim oku, bez dodatkowego make-up'u:



Z makijażem:


Z boku:



poniedziałek, 10 lutego 2014

Pijąc z kokosowej łupiny: Kringle Candle Company - Coconut Wood

   Poszukiwania idealnego kokosa trwają. Mam przed sobą testy jeszcze kilku zapachów z tym składnikiem, ale perfekcyjny raczej już znalazłam. Pora go przedstawić.


   Coconut Wood od Kringle to dryfowanie po oceanie na drewnianej tratwie, picie mleka kokosowego prosto z łupiny, wcinanie surowego miąższu i wylegiwanie się na rozgrzanym słońcem piasku. W tym zapachu brak słodyczy wiórków, kojarzy mi się z dziką plażą egzotycznej wyspy, na której w cieniu palmy popija się drinki z parasolką. Kokos i drewno rozgrzane słońcem, momentami lekko perfumeryjne. Zapach mocno wakacyjny. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do mocy, 1/5 wosku tworzy tylko delikatną chmurkę, aby poczuć go intensywniej trzeba by włożyć do kominka jeszcze kawałek.

niedziela, 9 lutego 2014

Bogactwa weneckich kupców: Eau D'Italie - Baume du Doge

    Zapachy Eau D'Italie inspirowane są krajobrazami i klimatem różnych regionów i miast kraju w kształcie buta. Przybliżają nam aurę zimy w Sienie, czy umbryjskie lasy. Skoro mamy karnawał, przenieśmy się do Wenecji.

 
Eau D'Italie - Baume du Doge

   Na wstępie lądujemy w aptece. Wokoło roznosi się ostra woń syropów i ziołowych mikstur, przełamana eugenolem z gabinetu stomatologa. Duszę się i nie czuję się komfortowo. Na szczęście po pewnym czasie udaje mi się wyjść z apteki, wędruję powoli przed siebie wiedziona zapachem przypraw. Ktoś mnie zaczepia i podstawia pod nos szafran, wącham, próbuję, intryguje mnie lecz wciąż czuję się w tym miejscu jak intruz. Idę dalej, w końcu trafiam na jakiś plac, rozglądam się, przed oczami mam dziesiątki straganów, za plecami to samo, jestem w samym sercu targowiska z wszelakimi bogactwami, wokół wibrują aromaty kardamonu, cynamonu, żywic, jest także sprzedawca pieprzu. Wdycham każdy centymetr sześcienny przesyconego ambrą powietrza. Robi się coraz cieplej, jestem już u siebie i nie zamierzam stąd odchodzić. Kupuję miękki, jedwabny szal, otulam nim szyję, rozpływam się.

   Taki jest właśnie Balsam Dożów - początkowo nieprzyjemny, szorstki, przywodzi na myśl farmaceutyki. Miałam ochotę zmyć go z szyi i nadgarstków, ale cieszę się, że dałam mu szansę. Po godzinie robi się przyprawowy, lecz nadal jest surowy. Po upływie dwóch godzin cudownie rozwija się do żywiczno-drzewnych nut, otula szyję jak wyimaginowany szal, daje poczucie ciepła i wygody. Baume jest uniseksem, jednak ciężko mi go sobie wyobrazić na mężczyźnie, szczególnie końcowa faza zapachu "gryzie" mi się z męska skórą. 
Trwałość: 6-8 godzin.

czwartek, 6 lutego 2014

Orientalne olejki do włosów od Marion

   Na wielu blogach widziałam jak rozkręca się mania olejowania włosów. Sama do tej pory używałam tylko jednego olejku z Yves Rocher. Kiedy zobaczyłam zapowiedź pojawienia się w sklepach Olejków orientalnych Marion, chciałam mieć wszystkie cztery. Skończyło się na dwóch:
  •  wzmocnienie włosów z kokosem i tamanu
  •  nawilżenie włosów z migdałami i dziką różą 

Marion - Olejki Orientalne

   Olejki znajdują się w 30 ml buteleczkach wyposażonych w pompkę. Do jednorazowej aplikacji używam ilości uzyskanej w wyniku 2 naciśnięć pompki. Moim zdaniem ich konsystencja bardziej przypomina jedwab niż olejek, są satynowe i aksamitne, a nie tyko tłuste. Można je stosować na suche, jak i na mokre włosy, ja zawsze nakładam na mokre. Posiadane przeze mnie warianty niewiele różnią się od siebie, dlatego nie ma sensu opisywać ich osobno. 
   Olejki rewelacyjnie nabłyszczają włosy, nie obciążając ich ani nadmiernie nie natłuszczając. Po wyschnięciu czupryna jest miękka, gładka, nie puszy się, pięknie pachnie. Olejki nakładam na odcinek włosów od ramion po końcówki, które przestają się rozdwajać. Z tym nawilżaniem szału nie ma, zielony jest wg mnie bogatszy i lepiej odżywia od swojego różowego kolegi. 
   Zapachy olejków nie odzwierciedlają ich składników tj. nie pachną ani kokosem, ani migdałami i różą, ani nawet orientem :) Zapach jest kosmetyczny, perfumowy, coś jak mieszanka kwiatów i owoców, naprawdę śliczny. Wydaje mi się, że ten różowy pachnie nieco mocniej od zielonego. 


Wzmocnienie włosów - kokos, tamanu


Nawilżenie włosów - migdały, dzika róża

Ogólnie bardzo dobrze oceniam te produkty i chętnie wypróbuje pozostałe warianty: 
  • regeneracja - jojoba, słonecznik
  • odżywienie - macadamia, ylang-ylang

wtorek, 4 lutego 2014

Dłonie w miodowej osłonie: Yves Rocher Miód & Muesli Bio

   Zima to pora, kiedy nasze dłonie, narażone na działanie mrozu, wymagają dodatkowej, intensywnej pielęgnacji. Szukałam na zimowe miesiące porządnego kremu do rąk, mam już doskonałą Neutrogenę koncentrat, której grubej warstwy używam na noc, ale "pod ręką", na biurku, chciałam coś lżejszego. Akurat Yves Rocher wprowadzało nową serię Culture Bio z miodem i muesli, a ja mam bzika na punkcie testowania nowości, zatem zakupiłam krem z tej właśnie serii.

Yver Rocher - odżywczy krem do rąk Culture Bio Miel & Muesli Bio /  Honey & Organic Muesli

   Krem zamknięty jest w tubce o pojemności 50 ml. Opakowanie w tonacji beżu i brązu z ładnym obrazkiem nieźle się prezentuje. Producent przekonuje, że produkt zawiera 98,9% składników naturalnych, z czego 13,5% z nich pochodzi z ekologicznych upraw. Przy okazji jest on pozbawiony parabenów, barwników i olejów mineralnych. Posiada certyfikat Ecocert. Analizując skład, znajdziemy w nim masło shea, ekstrakt syropu klonowego, miód, olej z nasion słonecznika, ekstrakt z owsa, ekstrakt z orzecha laskowego, olej rycynowy oraz ekstrakt z jęczmienia.
   Konsystencja nie jest ani bardzo gęsta, ani bardzo rzadka, taka w sam raz :) Krem nie wylewa się z opakowania, ani nie wydobywa się go topornie.


   Krem bardzo dobrze rozprowadza się po dłoniach, jednak wchłania się długo i zostawia tłusty film (myślę, że to za sprawą sporej zawartości shea), co jest sporym minusem, ale nie dyskwalifikuje produktu. Jeśli macie cierpliwość i czas nie powinno to przeszkadzać, trochę ruchów rąsiami i krem ładnie się wsmaruje. Siedząc przed komputerem, czy po zmyciu naczyń często po niego sięgam, jednak spiesząc się do pracy i aplikując preparat zaraz przed wyjściem z domu wybieram inny krem.
   Firma wiedziała, co robi wprowadzając tą serię późną jesienią. Kiedy idą Święta lubimy aromaty miodu, przypraw, orzechów. Zapach tego kremu jest wręcz obłędny, ja zwariowałam na jego punkcie. Dominują w nim migdały, trochę w tle zostają orzechy oblane słodkim miodem. Migdałowe nuty długo utrzymują się na dłoniach.
   Krem mocno natłuszcza dłonie, dobrze nawilża ich skórę, jednak z bardzo suchymi skórkami wokół paznokci sobie nie radzi. Podoba mi się jednak jego bogaty w składniki roślinne skład, działanie nawilżające oraz oczywiście piękny zapach. Ponownie zapewne go nie kupię, jest jeszcze tyle kremów do sprawdzenia, ale śmiało mogę go polecić.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Yankee Candle - Season of Peace

   Za oknem deszczowo i mgliście, otwarłam wosk, który jak się okazało nie pasuje do tej pogodny. Lepiej gdyby na ziemi leżała gruba warstwa śnieżnego puchu, a do tego świeciło słońce i jego promienie odbijałyby się od tej białej pierzyny.

Yankee Candle - Season of Peace

   Patrząc na etykietę (swoją drogą przepiękną) wyobrażałam sobie zapach z przewagą mięty, zimowe propozycje Yankee Candle o białym kolorze wosku często mają tę orzeźwiającą nutę. Season of Peace jest zapachem perfumowym (w stylu Cozy Sweater, czy Soft Blanket), eleganckim i mocno piżmowym, przy czym jest to mniej zwięrzęce, a bardziej kosmetyczne białe piżmo. Pudrowy aromat jest lekko przełamany zimnym powietrzem, kolor wosku idealnie do tego wszystkiego pasuje. To jeden z takich uniwersalnych zapachów, który powinien spodobać się każdemu. Wyciszający i relaksacyjny, doskonały również kiedy ktoś ma nas odwiedzić. Zastrzeżenia mam jedynie do jego mocy, przez pierwsze pół godziny palenia emisja jest w porządku, jednak szybko słabnie i robi się mało wyczuwalny. Gdyby nie ten fakt, byłby to ideał.
   Season of Peace pochodzi z kolekcji Q4 na rok 2013 i jak dla mnie jest najmocniejszym jej punktem.

niedziela, 2 lutego 2014

Denko styczeń 2014

    Przyszła pora podsumować kosmetyki wykończone w pierwszym miesiącu tego roku. Większość skończyła żywot w sposób naturalny, dwa zginęły śmiercią tragiczną w wyniku upadku na łazienkowe kafelki.




Ciało & twarz:


1 - Luksja - Care Pro Enrich: kremowe mleczko pod prysznic. Mleczko do mycia ciała połączone ze składnikami balsamu do ciała z odżywczym olejem sezamowym. Produkt ma idealną, kremową konsystencję, kolor biały z fioletowym, perłowym połyskiem, bardzo dobrze się pieni. Zawartość balsamu to pewnie chwyt reklamowy, choć mleczko faktycznie nie wysusza skóry. Uwielbiam jego odprężający, mleczno - sezamowy zapach, nie jest słodki jak sezamki do jedzenia, ale lekko gorzkawy jak suche ziarna. Zamknięty jest w półlitrowej butli. Byłam z niego na tyle zadowolona, że chętnie wypróbuję inne warianty, głównie ten z pestkami dyni.
5/5

2 - Avon - Senses Dazzling żel pod prysznic. Bardzo lubię żele Senses z Avonu. Żel o tym zapachu pojawia się w katalogach co roku przed Bożym Narodzeniem. To jeden z moich ulubionych. Zapach kojarzy mi się z grzanym winem, przyprawy i owoce (wg producenta ta kompozycja to mieszanka ambry i tuberozy, czyli całkiem coś innego niż ja czuję), jest idealny zimą. Działanie bez zarzutu, choć skóra jest odrobinę ściągnięta i prosi o balsam.
5/5

3 - Oriflame - Optimals Oxygen Boost maseczka dotleniająco nawilżająca. Ten produkt wyleczył mnie z kupowania maseczek w Oriflame. Jej aktywnym składnikiem jest brązowa alga. Nie wiem czy działa, po aplikacji czuję taki płomień na twarzy, że muszę natychmiast zmyć to dziadostwo. Jeszcze nic mnie tak nie uczuliło.
1/5

4 - Krem do rąk niewiadomej firmy kupiony w Douglasie. Poleciałam na opakowanie z reniferami i obietnicę piżmowego zapachu. Zapach okazał się niewypałem, jakieś słabe cytrusy, piżma zero. Krem całkiem dobrze nawilżał dłonie, nie pozostawiając tłustej warstwy. Dziurka w tubie jest za duża, przez co niezbyt gęsty krem wypływał w zbyt dużej ilości, ale po pewnym czasie można się przyzwyczaić. Wyprodukowany w Republice Chińskiej :/
3/5

5 - Rexona Aloe Vera Fresh - antyperspirant w sztyfcie. Rexonę chyba wszyscy znają. Dobry kosmetyk w przyzwoitej cenie. Działanie niezłe, choć znam skuteczniejsze produkty tego typu (Garnier Action Control chociażby). Ciężko mi powiedzieć, czy działa 48h jak pisze na opakowaniu, bo nie wytrzymam tyle bez kąpieli :) Zapach świeży i delikatny.
4,5/5

Włosy:


6 - L'Oreal Elseve Volume Collagene - spray ułatwiający rozczesywanie. Produkt przeznaczony jest do włosów cienkich i pozbawionych objętości, czyli do takich jak moje. Nie zauważyłam żeby choć trochę podnosił mi włosy, za to lekko je usztywniał i kiedy suszyłam je głową na dół jakiś tam efekt większej puszystości był, szkoda, że tak krótko. Nie powodował żadnego obciążenia ani lepkości włosów. Właściwie to nie robił nic.
3/5

7 - Timotei Moc i Blask - odżywka do włosów. Odżywka na bazie alpejskich ziół, zawiera ekstrakt z jerychońskiej róży, bez parabenów i barwników. Włosy faktycznie pięknie po niej błyszczały, były lekkie i sypkie, dobrze się układały. Odżywka mogłaby trochę lepiej nawilżać. Świeży, bardziej kwiatowy niż ziołowy zapach długo się utrzymuje.
4/5

8 - Marion - maseczka do włosów z octem z malin. Maseczka nie zawiera SLS, SLES ani parabenów, posiada za to bardzo dużo owocowych ekstraktów, nie tylko z malin. Niby ma wzmacniać, ale po 2 użyciach, bo na tyle wystarcza saszetka, ciężko zaobserwować taki efekt. Na żadne cuda nie liczyłam, ale myślałam, że będzie lepsza. Słabo nawilża i odżywia, włosy były po niej sianowate. Zapach chemiczny, malin nie czuć, jednak ujdzie. Plus za praktycznie zamykane koreczkiem opakowanie, dzięki czemu porcja pozostała na drugą aplikację nie wysycha i nie wylewa się. Nie chcę jej skreślać, może gdyby dłużej ją stosować efekty byłyby zauważalne.
2/5

Makijaż & miniatury:


9 - Sephora  - Light Veil Foundation. Lekki podkład matujący w postaci musu, mój kolor to 30 medium / sand. Kupiłam go na lato, kiedy moja twarz była opalona, teraz był już za ciemny. Podkład daje średnie krycie, nie tworzy maski, ale trzeba go dobrze rozprowadzić ponieważ jest gęsty i może zostawiać smugi. Niekomedogenny, dobrze, choć krótko matuje. Bezzapachowy. Nie polecam do bardzo suchej skóry, może dodatkowo ją przesuszyć. Mi odpowiadał, ale do niego raczej nie wrócę.
3,5/5

10 - Max Factor - potrójny cień do powiek 08 Precious Metals. Jak wskazuje nazwa - maj preszysssss. Mało się nie rozpłakałam kiedy po upadku na kafelki rozkruszył się w drobny mak. Był moim ulubionym cieniem, doskonały do smokey eyes i do dziennego makijażu. Składał się z 3 kolorów: bieli do rozświetlania, lekko opalizującej szarości oraz matowej czerni. Trwały, nie osypywał się, dobrze napigmentowany.
5/5

11 - Astor - Perfect Blush 006 Flamenco Glow. Kolejna ofiara wypadku w łazience. Potrójny róż (jasny opalizujący beż, którego używałam jako rozświetlacza, jasny słoneczny brąz - typowy bronzer i matowy ceglasto-brązowy róż, dla mnie za ciemny i jego nie używałam). Ładnie rozświetlał, drobinki miał maleńkie i nie zostawiał efektu nachalnego blasku brokatu.
4/5

12 - Narciso Rodriguez - Essence eau de musc. Miniaturka wody toaletowej. Świeży, piżmowy zapach, trwały.
4/5

13 - Clarins - Toning Lotion. Rumiankowy tonik bez alkoholu. Ładny, kwiatowy zapach. Tonik odświeżał skórę zostawiając na niej uczucie lekkiego ochłodzenia. Przeznaczony jest do skóry normalnej i suchej, bardzo dobrze nawilża. Gdyby nie cena z pewnością kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie, nie dam jednak za tonik więcej jak 35 zł.
5/5

Macie któryś z tych produktów? Jakie są Wasze wrażenia?

sobota, 1 lutego 2014

Chanel No. 5 Eau Premiere

   Nigdy nie przepadałam za najbardziej znanymi perfumami świata, kultową "Piątką" od Chanel. Dla mnie ciężki, duszący, "babcyn" zapach. Na  No. 5 Eau Premiere trafiłam przypadkiem, znajoma dorzuciła mi próbkę do perfumowej wymiany. Szklana fiolka długo leżała nieotwarta, właściwie pewnego razu nie mogąc zdecydować się czym pachnieć tamtego dnia, wylosowałam No. 5.



   Pierwsze wrażenie - wiercące w nosie mydło. Nie jakaś tam Luksja, czy Biały Jeleń, lecz drogie, luksusowe mydełko paryskich elegantek. Po pewnym czasie, gdy ulotnią się dominujące w pierwszej fazie projekcji aldehydy, zapach robi się coraz cieplejszy i taki już zostaje. O ile klasyczny No. 5 kojarzy mi się z dojrzałymi kobietami, tak Premiere nadaje się dla 20-40 latek w sam raz. Mojej koleżance tak podobał się na mnie, że nabyła całą butelkę. Mi jednak kilka mililitrów wystarczyło, nie zachwyciły mnie aż tak, że by kupować więcej, choć wspominam go przyjemnie. Po tak prestiżowej marce jak Chanel oczekiwałabym większej trwałości, zapach utrzymuje się ok. 3-4 h, już po 2 h robi się bliskoskórny. Mogę go polecić kobietom, które dobrze się czuja w zapachach aldehydowych, szyprowych, czy piżmowych.