środa, 31 grudnia 2014

Grudniowe nowości - ostatni haul w 2014 r.

   W listopadzie mocno zarzekałam się, że kolejny miesiąc będzie oszczędny i pasuję z zakupami, częściowo się to udało, ale przedwczoraj padło hasło "ograniczenia i limity nie interesują mnie" jak w reklamie z żółtym stworkiem z gitarą i zaszalałam w necie. Niestety żadna paczka nie doszła do tej pory i foty pojawią się dopiero w przyszłym roku ;)


























Drobne przyjemności - pianka peelingująca Organique o zapachu mrożonej herbaty i jagodowe masełko do ust Nivea.


Pielęgnacja dłoni - piernikowy krem do rąk Ziaja i jabłkowy The Body Shop.


























Promocja 1+1 w Super-Pharmie: błyszczyk w kredce Astor, dwie szminki Colour Whisper z Maybelline i czerwony błyszczyk tej samej firmy.


Z saloniku Ziaji wyszłam z kolejnym ich mydłem w płynie i witaminowym tonikiem.


























Faza na zapachy celebrytek, jakoś tak mnie naszło jednego dnia i z marszu kliknęłam Royal Desire Aguilery oraz Wild Pearl i Queen of Gold od Naomi Campbell.


























Te dobrodziejstwa przyniósł mi Mikołaj ;) Zestwik z kosmetykami Dior - błyszczyk, podwójne cienie i śliczny róż.


























Zimowe woski Yankee Candle


Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała kolejnego kompletu Kingi - tym razem zestaw Day.




W tym niepowtarzalnym dniu chciałabym Wam życzyć szampańskiej sylwestrowej zabawy oraz spełnienia marzeń i pasma sukcesów w Nowym Roku!

sobota, 27 grudnia 2014

Winter is coming... Kringle Candle - White Woods

   Tak wyczekiwałam śniegu, a kiedy już spadł i zrobiło się zimno mam dość zimy i chcę żeby się już skończyła. Wystarczająco zmarzły mi dziś palce dłoni i stóp przy odśnieżaniu samochodu i drapaniu szyb. Zaczyna się... Z drugiej jednak strony nadeszła pora na odgrzebanie zimowych wosków.



























   Za siedmioma lasami... stop, to nie ta bajka. Na granicy lasu, gdzie promienie słoneczne żegnają człowieka wchodzącego między drzewa, łagodny lecz mroźny wiatr muska policzki. Odwracam wzrok po raz ostatni i wdychając powietrze przesycone mokrą ściółką, stawiam kroki wgłąb lasu. Na tym koniec, gdyż musiałabym teraz przejść do opisu innego zapachu. White Woods od Kringle to połączenie sosnowych igieł, mięty i cytrusów. Te nuty czuję najwyraźniej. Nazwa sugerowała mi ciepły zapach białego drewna, który z tym woskiem nie ma nic wspólnego. White Woods kojarzy mi się z końcówką zimy, z roztopami. Jest w nim dużo słońca, ale nie ciepła, czystości na skraju sterylności. Gdyby przybrał formę perfum, z pewnością należałby do kategorii aldehydów. W tytule poleciałam z Winterfell dlatego, że tak mógłby pachnieć Boży Gaj, gdzie jeszcze nie dociera uderzające zimno Muru. Na "sucho" WW pachnie kibelkowo, ale starałam się tym nie przejmować i dobrze, bo po roztopieniu otrzymujemy orzeźwiający, przyjemny (nawet moja madre pochwaliła) i intensywny zapach zimowego lasu lub prania suszącego się na mrozie.


Przypominam o rozdaniu! Baner odsyłający znajduje się na górze po prawej ;)

sobota, 20 grudnia 2014

Owocowa słodycz... Yankee Candle - Sugared Apple

   Korci mnie już bardzo, by rozpocząć sezon na "zimowe" woski, tymczasem śniegu ani śladu, a Święta zbliżają się w ekspresowym tempie. Nie wytrzymałam i odpaliłam niby zimowy Sugared Apple od Yankee Candle.



























   Czaiłam się na ten wok już w zeszłym roku, ale z obawy przed przesłodzeniem, za każdym razem odkładałam go z powrotem na sklepową półkę. Ku zaskoczeniu pierwszy akord jaki wpada mi w nos to słodkie (lecz nie z powodu dodanego cukru), czerwone jabłuszko, z którego przy pierwszym kęsie wycieka stróżka soku. Jeśli to jabłko oprószone jest cukrem, to prawdopodobnie cukrem pudrem. Zapach wcale nie kojarzy mi się z zimą i świętami, wrzuciłabym go do worka z aromatami jesieni, obok Blissful Autumn. Sugared Apple nie jest zapachem mocnym i dominującym, pobrzmiewa sobie gdzieś w tle, zwinięty w kącie pokoju. Nawet moja, przewrażliwiona na punkcie wszelkich obcych zapachów, mama mówi, że ledwie go czuje. Żałuję, że nie zdecydowałam się na niego wcześniej, ponieważ jest zdecydowanie ładniejszy niż go sobie wyobrażałam.

Macie jakieś doświadczenia z tym zapachem?


piątek, 19 grudnia 2014

Urodzinowo - Świąteczne rozdanie

   Dziś Doll Eyes świętuje swój pierwszy roczek i jak to bobas, wciąż jeszcze wiele nauki przed nim, ale pierwsze kroki już poczynione. Ma też swoje noworoczne postanowienia - popracować nad stroną graficzną i pojawić się na Instagramie. Póki co z okazji rocznicy oraz zbliżających się wielkimi krokami Świąt Bożego Narodzenia pragnę zorganizować pierwsze, na razie trochę skromne, rozdanie :)


W skład zestawu wchodzą:
- balsam do ciała Yves Rocher oliwkowy
- kula do kąpieli Organique Pomarańczowa Pralinka
- peeling truskawkowy Joanna
- żel do mysia twarzy Avon Naturals

Organizatorem rozdania jestem ja, Joanna, autorka bloga www.dolleyess.blogspot.com, jestem też wyłącznym sponsorem nagród. Wszystkie kosmetyki są nowe, nieużywane, z długa datą ważności.
Rozdanie trwa od 19.12.2014 do 10.01.2015. Wyniki ogłoszę do 17.01.2015.
Na adres osoby, która wygra czekam 5 dni od daty ogłoszenia wyniku.
Nie wysyłam paczki za granicę.


Zasady są proste:
1. Należy być obserwatorem bloga - warunek konieczny
2. Dodanie Doll Eyes do blogrolla + 4 pkt
3. Umieszczenie banerka (grafika powyżej) z odnośnikiem do tego posta w pasku bocznym + 3 pkt
4. Post informujący o rozdaniu + 2 pkt
5. Moje Top Komentatorki z poniższej listy, jeśli wezmą udział w rozdaniu, otrzymują dodatkowe 2 pkt

WZÓR ZGŁOSZENIA:

Obserwuję jako:
Blogroll: Tak (link)/Nie
Baner: Tak (link)/Nie
Post z informacją o rozdaniu: Tak (link)/Nie
Jestem Top Komentatorką: Tak/Nie

Zapraszam i życzę powodzenia!

sobota, 13 grudnia 2014

To gdzie ten Romeo? L'Oreal Shine Caresse - 300 Juliet

   Tyle razy wspominałam, że roi się u mnie od szminek i błyszczyków, a wyjątkowo rzadko pokazuję na blogu kosmetyki do malowania ust. Zatem dziś o jednym z moich absolutnych ulubieńców, czyli szmince w płynie od L'Oreal.



























   Produkt zamknięty w eleganckim, złotym opakowaniu to połączenie zalet szminki, takich jak trwały kolor i błyszczyka - wygoda aplikacji, efekt wilgotnych ust. Aplikator ma krótką rączkę i jest wygięty, kształtem przypomina serduszko.





























   Wybrałam kolor 300 Juliet, który w opakowaniu wydawał mi się zgaszonym różem, ale na ustach wpada bardziej w karmin. Konsystencja nie jest tłusta lecz nieco wodnista, tak jakby na ustach kładła się chłodna tafla koloru. Zaraz po aplikacji ma się uczucie, że na ustach znajduje się zwykły błyszczyk, ten jednak po chwili jakby wchłania się w usta, stapia z nimi i wsiąka, dlatego lepiej od razu ładnie nałożyć go na kontur. Z początku trochę się lepi, ale po wyschnięciu wrażenie to zanika. Intensywność barwy lepsza niż w niejednym błyszczyku, jednak słabsza niż w większości szminek, idealne wyjście gdy mamy dylemat, którego z tych kosmetyków użyć :)  Co na pewno jest ogromnym atutem Shine Caresse to jego ogromna trwałość i przyznam, że tym mnie zaskoczył i ujął. Kolor zaczyna się ścierać od wewnętrznej części ust po 4 godzinach, ale potrafi dobrze wyglądać bez poprawek nawet 6 godzin, przy jedzeniu i piciu oczywiście, bo tego sobie nie ograniczam bez względu na to jaki bym miała makijaż.

   Zapach pomadki, czy może raczej lakieru do ust, jest delikatny i słabo wyczuwalny, a kolorówka marki przyzwyczaiła mnie do bardziej intensywnych woni. Nie ma to negatywnego wpływu na moje zdanie o produkcie, akurat w tym przypadku aromat jest mi obojętny, byle nie odrzucał. Bez niego także Shine Caresse stosowało by się równie przyjemnie.





   Z całą pewnością polecam ten lakier, szczególnie kiedy jest okazja kupić go w promocji, jakie oferuje nam od czasu do czasu np. Rossmann. Przy najbliższej zamierzam kupić dwa inne kolory.

piątek, 12 grudnia 2014

Świąteczny ShinyBox grudzień 2014

   W tym miesiącu wyjątkowo wcześnie pojawił się kurier z ShinyBoxem. Tym razem starałam się nie czytać zbyt wielu podpowiedzi co do zawartości, aby spotęgować efekt niespodzianki. Jasna była dla mnie obecność jedynie wazeliny, kształty w podpowiedzi wskazywały na nią jednoznacznie, wiedziałam też, że pojawią się kosmetyki marek Pose, Lierac i Organique.


























   Wartość grudniowego boxa została oszacowana na 200 zł, co na pewno zwiększyło popyt na subskrypcję. Jak dla mnie to jeden kosmetyk śmiesznie tę wartość wywindował w górę, a właśnie on podoba mi się najmniej (czytając reakcję na obecność siostrzanego produktu tej samej marki w listopadowym pudle myślę, że nie tylko ja zmarszczyłam czoło na jego widok).



























   Oto zawartość! Od razu napiszę, że członkinie Klubu VIP, do którego niestety nie należę, miały w swoich pudełkach dodatkowo krem do rąk Pat&Rub oraz olejek Love Me Green w postaci pełnowymiarowej. Dla reszty upominkiem jest przypinka z głową renifera, którą nie mam pojęcia jak wykorzystam, ale ma swój urok i mi się podoba :)



Pose - Luksusowy krem pielęgnacyjny. Podobno były różne wersje tego organicznego kremu, ja dostałam poprawiający strukturę skóry, co akurat w moim wieku jest wskazane. Krem tej początkującej na naszym rynku amerykańskiej firmy naszpikowany jest naturalnymi antyoksydantami i ma higieniczne opakowanie z pompką.
Pojemność: 50 ml, cena: 100 zł

Lierac - Płyn micelarny do demakijażu. Lierac to bardzo lubiana przeze mnie marka, dlatego żałuję, że płyn nie jest pełnowymiarowy. Niemniej jednak z rezerwą podchodziłam do miceli, więc może miniatura pozwoli mi się do nich przekonać.
Pojemność 50 ml, cena: 65 zł za 200 ml.



























Vaseline Intensive Care - Wazelina kosmetyczna Petroleum Jelly. Czysta bezzapachowa wazelina, dla mnie jednak zbędny kosmetyk, natomiast mama już chce ja przygarnąć :) Fajne, praktyczne opakowanie.
Pojemność: 50 ml, cena: 6,50 zł

Vaseline Intensive Care - Balsam do ciała Essential Healing. Śliczny zapach - to moje pierwsze wrażenie. Cieszy mnie jego obecność, bo balsamy zużywam dość szybko i ten z pewnością się nie zmarnuje. Mam nadzieję, że tak jak deklaruje producent, szybko wchłania się w skórę nie pozostawiając tłustej warstwy.
Pojemność: 200 ml, cena: 14,50 zł




























APC - zestaw sypkich cieni i brokat. 5 cieni w kulkach było dla mnie najsłabszym punktem poprzedniego pudełka, nie upłynął miesiąc, a my znów otrzymujemy kolejne cienie z APC, na domiar złego ze złotym brokatem. Cena zestawu zawyża wartość pudełka, jak dla mnie nie są one aż tyle warte. Ten czarny jest jeszcze w miarę ok, niestety z uwagi na konstrukcję opakowania nie mogę zostawić go sobie solo, chyba, że przesypię do innego słoiczka. 
Cena: 41,50 zł za 3 sztuki

Organique - mydło glicerynowe. Zapach cynamonu przesycił to pudełko wprowadzając świąteczny klimat. Mydełko ładnie wygląda i pachnie, lubię zapach cynamonu, ale jego obecność w balsamach i masłach do ciała wywołuje u mnie uczulenie, dlatego cieszę się, że w tym przypadku jest w formie zmywalnej.
Masa: 50 g, cena: 14,50 za 100 g.

Signal - pasta do zębów White Now Triple Power Gold. Wiem, że dużo osób narzekało na pojawienie się jej w JoyBoxie, ja tam byłam zadowolona gdy ja spostrzegłam w Shiny. Nie jest to produkt luksusowy, ale na pewno praktyczny, taki miły dodatek do reszty.
Pojemność: 50 ml, cena: 13,50 zł

Oceniając pudełko za całokształt, dostaje u mnie wysoką notę podobnie jak poprzednie i podobnie jak w poprzednim notę tą zaniżają cienie APC. Mam nadzieję, że w styczniowym boxie nie znajdzie się kolejna propozycja od tej firmy, w tej cenie wolałabym paletkę Sleeka chociażby.


czwartek, 11 grudnia 2014

Liebster Blog Award

   Zostałam nominowana (dziękuję) przez Frugolę do Liebster Blog Award, zabawy, w której uczestniczą rozkręcające się blogi. Pomyślałam, że chętnie odpowiem na te kilka  pytań i wymyślę własne, co mi zależy, z nominowaniem kolejnych blogerek będzie gorzej, bo nie wszystkie dziewczyny chcą brać w tym udział, ale może nikt się nie pogniewa :)

W skrócie chodzi o to, że odpowiadasz na 11 pytań od osoby, która Cię nominowała, po czym Ty nominujesz 11 innych blogerów informując ich o tym oraz wymyślasz 11 pytań, na które mają odpowiedzieć.


1.Jakich rzeczy masz najwięcej?
Zdecydowanie perfum! Zaraz za nimi plasują się lakiery do paznokci i kolorówka ust - szminki i błyszczyki. Tak już mniej kosmetycznie, mam masę wosków zapachowych, bielizny i czasopism do przeczytania.
2. Czy masz jakieś postanowienia noworoczne?
Tylko jedno, ale wielkie - nowa praca.
3. Pomadka czy błyszczyk?
Heh, tu pojawia się problem. Przez długie lata używałam tylko błyszczyków, ale od wiosny częściej kupuję i sięgam po szminki.
4. Jakie blogi najczęściej odwiedzasz?
Oczywiście kosmetyczne, codziennie te, które mam w blogrollu, ale też blogi moich obserwatorek, blogi o aranżacji wnętrz, nowościach na rynku spożywczym, restauracjach w Krakowie i okolicach i o podróżach.
5. Co Ci sprawia największą przyjemność w blogowaniu?
Lubię dzielić się opiniami o kosmetykach i zapachach, a pisanie jest dla mnie miłą odskocznią od codzienności. Świadomość, że ktoś to czyta przyjemnie łaskocze moje ego ;) Lubię słyszeć/czytać, że komuś pomogłam w dokonaniu decyzji przy zakupie któregoś produktu, wiem wtedy, że to co sprawia mi radość komuś może się przydać.
6. Bez czego nie wyjdziesz z domu?
Bez pewności, że wyłączyłam żelazko i prostownicę z kontaktu i bez chusteczek higienicznych.
7. Masz jakieś słabości?
Pączki? Yhym.
8. Twój ulubiony film lub książka?
Bardzo lubię "Piękny Umysł", "Wiernego Ogrodnika" i "Equilibrium" (oraz pozostałe filmy z Christianem Bale'm). Ukochanych książek mam więcej niż filmów, chociażby "Silmarillion" Tolkiena, "Kraina Chichów" Carrolla, "Cień Wiatru" Zafona, "Sto lat samotności" Marqueza, książki Vargasa Llosy np. "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki".
9. Czego byś nie zmieniła w swoim życiu?
Znajomych. Nigdy.
10. Gdzie zamierzasz spędzić Sylwestra?
Na dzień dzisiejszy nie mam żadnych planów, może zdarzy się jakieś spontaniczne wyjście, a jeśli nie to spędzę tę noc w domu.
11. Co lubisz w sobie najbardziej a czego nie?
Lubię swój optymizm, doszukiwanie się pozytywnych stron w każdej, nawet kiepskiej sytuacji życiowej, nie lubię z kolei niezdecydowania.


Oto moje nominacje:

Oraz pytania:
1. Twoje ulubione perfumy to...?
2. Czy masz markę kosmetyczną, której asortyment najbardziej do Ciebie trafia?
3. Gdybyś miała do wyboru dowolne miejsce na Ziemi, to w którym zamieszkałabyś na stałe?
4. Największy bubel, jakiego kiedykolwiek używałaś
5. Gdybyś miała opisać swój idealny plan na weekend to jakby on wyglądał?
6. Kto jest Twoim największym autorytetem?
7. Peeling mechaniczny, czy enzymatyczny?
8. Twoje najprzyjemniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
9. Czy są rzeczy, które drażnią Cię dzisiaj w blogosferze?
10. Czy starasz się zdrowo odżywiać i jak to u Ciebie wygląda?
11. Co wyróżnia Twoim zdaniem Twój blog od pozostałych?

Będzie mi ogromnie miło, jeśli odpowiecie na pytania i dacie o tym znać w komentarzu do tego posta :)



sobota, 6 grudnia 2014

Doll na Antypodach: Smell Bent - Never Never Land

   Wciąż nie mogę przeboleć, że w Krakowie nie mamy sklepu Bath&Body Works, a w Wawie nie ma mi kto zakupów robić. Dziś duże świece mają po 59 zł!Ok, nie wybrałam się do stolicy, za to od kilku dni podróżuję myślami po odległym kontynencie, a to za sprawą pewnego zapachu.


   Ubiegły wiek, czerwone piaski Australii, gorące powietrze i skąpo wyrastające gdzieniegdzie kępki roślinności. Na tej piaszczystej powierzchni od kilku, a może kilkunastu dni wygrzewa się w promieniach słońca szczapa jasnego drewna. Na horyzoncie pojawia się idąca wolnym, ale zdecydowanym krokiem, odziana w lniane szorty i koszulę jasnowłosa kobieta z psem u boku. Gorące powietrze rozmywa jej kształty. Kobieta bliża się do wyschniętego kawałka drewna i rzuca go psu. Ciepły drzewny zapach miesza się na moment z aromatem jej różanej szminki i ambrowym olejkiem, który wtarła w nadgarstki. Wiatr niesie mieszaninę tych zapachów w kierunku wzgórz.


   Nie wiem czym inspirował się Brent Leonesio tworząc Never Never Land, moja wizja natomiast zrodziła się pod wpływem rozbicia tej wody na gwajakowe drewno, różę "konfiturową" (trochę jak ta z Midnight Poison), ambrę i rodzynki, bo dla mnie ta słodka nuta to właśnie suszone winogrona. NNL to mój ulubiony zapach Smell Bent, choć Raindeer Games wspominam równie miło. Jest cholernie trwały skubaniec jeden, a miś Koala na etykiecie mimowolnie nasuwa skojarzenia z Australią, choć początkowo lokowałam zapach w Peru.


Od dawna nie mam dostępu do zapachów tej marki, więc jeśli ktoś coś to proszę o cynk. Przez ostatnie 3 lata powstało w ich laboratoriach wiele zapachów, które chciałabym poznać.

Na koniec sam Brent ze swoim straganikiem. Fajny jest ;) (straganik też)




Źródła zdjęć:
http://collider.com/uploads/imageGallery/Australia
http://www.eaumg.net/wp-content/uploads/2010/10/neverland.jpg
www.smellbent.com
http://1.bp.blogspot.com

piątek, 5 grudnia 2014

Organic Shop - Face Scrub Organic Ginger & Sakura

   Dziś miało być o jakimś nowym wosku, ale przed Mikołajkami poczta ma jakieś poślizgi i moja paczka z nowymi tartami niestety nie dotarła. Będzie zatem o kolejnym rosyjskim kosmetyku i kolejnym peelingu zarazem.



























   Peeling marki Organic Shop z imbirem i sakurą, bo o nim mowa, zamknięty jest w miękkiej plastikowej tubie zamykanej klapką, mieszczącej 75 ml kosmetyku. Nadruk to rzecz gustu, mi stylistyka opakowań Organic Shop się podoba.




   Peeling ma postać gęstego kremu ze średnia ilością drobinek, przed aplikacja wydawać się może, że jest ich mało, natomiast w czasie masażu twarzy czuć ich dość sporo, również dlatego, że są spore i całkiem ostre. Ja takie ździeraki lubię, ale wrażliwcom bym odradzała. 






















































   Jak wcześniej wspomniałam peeling ściera dość mocno, pozostawiając skórę aksamitnie miękką i gładką, ale zaczerwienioną. Stosuję go tylko raz w tygodniu (inne peelingi zazwyczaj 2-3 razy), to wystarczająca częstotliwość aby złuszczyć naskórek, nie podrażniając go przy tym nadmiernie. Kremowy kosmetyk nie pieni się, dlatego nie spełnia roli typowego zmywaka, dla mnie to plus, bo mogę sobie zrobić masaż twarzy, a do mycia służy mi i tak pianka.

   Na koniec zostawiłam sobie sam zapach. Nie nastawiajcie się na kwiatowo - imbirowy aromat, bo możecie być rozczarowani. Zapach tego specyfiku to słodka, wiśniowa landrynka, bardzo przyjemny i miły dla nosa.

   Produkt jest ekologiczny (wraz z popularnością tego terminu poszerzają się granice tego pojęcia), według producenta dlatego, że nie zawiera SLS, parabenów i silikonów. Poniżej pełen skład.




poniedziałek, 1 grudnia 2014

Denko listopad 2014

   Nie miałam pojęcia, że aż tyle się pustaków nazbiera na to denko, listopad tak błyskawicznie zleciał, że nie zorientowałam się jak rosła mi górka plastiku i szkła w przeznaczonym na denka pudełku.



























Higiena ciała:

























1 - Isana - mydło w płynie Bez i Orchidea. Porażka na całego. Zapach średni, piana ok, ale jeszcze żadne mydło nie wysuszyło mi tak skóry, na dłoniach miałam w pewnym momencie białe wiórki i musiałam zużyć duuuuużo tłustego kremu, żeby to wyleczyć. Nigdy więcej.
2/5

2 - Yves Rocher - żel pod prysznic Jardins du Monde Magnolia. Ten produkt z kolei pokochałam za przepiękny kwiatowy zapach, brak wysuszenia i kremową konsystencję. Mógłby być jedynie nieco bardziej wydajny.
4,5/5

3 - Aquolina - peeling do ciała o zapachu arbuza. Jako peeling przeciętny, ale jako żel pod prysznic rewelka. Więcej na jego temat TUTAJ.
4/5

4 - Avon - żel pod prysznic Senses Sensual Mystique. Pamiętam ten żel jeszcze z czasów szkoły średniej, z ta różnicą, że miał wtedy postać karminowego żelu. Chcąc przywołać wspomnienia zamówiłam kremową wersję i zawiodłam się. Zapach w tej formie nie jest tak intensywny jak w żelu, choć poza tym kosmetyk jest niczego sobie.
3,5/5

5 - Ziaja - Intima płyn do higieny intymnej z kwasem mlekowym. Tego kosmetyku przedstawiać nie muszę, bo gości on regularnie w moich denkach. Mój ulubiony w swojej kategorii.
5/5

Pielęgnacja ciała:

6 - Soraya - balsam do ciała So Pretty Sunny Peach. Od lat Sorayę omijam szerokim łukiem, ich kosmetyki nie lubią się z moją skórą i tyle. Do zakupu balsamu przekonał mnie jego zapach i kiczowato - słodkie opakowanie. Sam balsam okazał się bardzo dobry, na długo nawilżał skórę, pozostawiając brzoskwiniowy zapach. Nie wykluczam zakupu innych wariantów.
4/5

7 - Yves Rocher - mleczko do ciała Plaisirs Nature Jeżyna. Obok Maliny to mój ulubiony zapach z tej serii. Mleczko miałam w wersji mini, na 3 użycia spokojnie wystarczy. Lekko natłuszcza i nawilża, chyba lepiej sprawdza się wiosną, przesuszonej skórze może nie dać rady.
4/5

8 - Avon - krem do rąk Naturals Kakao i Lotos. Jak na Avon to na prawdę świetny kosmetyk. Porządnie regeneruje sucha skórę i szybko się wchłania, do tego uwielbiam jego zapach.
4,5/5

9 - Oriflame - krem do stóp Feet Up Summer Bliss. Lawendowo - cytrynowy kremik okazał się być nawet niezły, duży plus za szybkie wchłanianie bez tłustej warstwy. Używając go kilka miesięcy nie miałam problemu z suchymi piętami, więc chyba działa.
4/5

Twarz:

10 - Organic Therapy - pianka do mycia twarzy Angel Beauty. Kolejny rosyjski kosmetyk, który aż się prosi o ponowny zakup. Wcześniej miałam tonik z Organic Therapy i dochodzę do wniosku, że kosmetyki tej marki pachną obłędnie. Pianka nie zawiera SLES, SLS, parabenów, ftalenów i silikonów. Słabo się pieni, ale dobrze zmywa.
4/5

11 - Uriage - Hyseac A.I. krem do cery problematycznej. Taki sobie przeciętniaczek, nic nie robił, nie szkodził, ale też nie pomagał. Odpowiedni pod makijaż.
3/5

12 - Lierac Prescription - roztwór keratolityczny. Coś jak tonik z kwasami i cynkiem. Więcej TU .
4/5

13 - Avon - Clearskin żel punktowy na wypryski. Taki sobie, smarowałam nim krostki, ale nie znikały zbyt szybko. Może faktycznie pomagał w ich wysuszeniu, ale szybkość działania pozostawia wiele do życzenia.
3,5/5

Włosy:

14 - Avon - Advance Techniques odżywka Instant Repair 7. W przeciwieństwie do odżywki z jedwabiem, tej moje włosy nie polubiły. Włosy po jej użyciu były ciężkie i matowe.
3/5

15 - Wella - szampon ProSeries Colour. Kolejna czerwona butla Welli w zużyciach. Wolałam wariant nawilżający, który został chyba wycofany, bo już go nie widuję, ale ten także daje radę. Nie obciąża, włosy są miękkie, gładkie i błyszczące, nie wywołuje łupieżu.
5/5

16 - Batiste - suchy szampon Blush. Działał w porządku, ale zapach wywoływał u mnie mdłości, dusiciel jakich mało.
3/5