sobota, 28 czerwca 2014

Yankee Candle - Black Plum Blossom

Hejka!
   Wreszcie mamy jakieś lato, ciekawe na jak długo. Jestem strasznie do tyłu z nowościami Yankee Candle. Tak, kolekcja Q2 to dla mnie wciąż nowości ;) Udało mi się w końcu kupić woski z serii na lato i dzisiaj będzie o tym, który skradł moje serce - Kwiat Czarnej Śliwki.


























   Miewałam ostatnimi czasy problem z węchem, albo pecha do zapachów o bardzo słabej emisji. Już myślałam, że coś z moim nosem jest nie tak, jak trzeba lecz trafiłam właśnie na ten wosk. Prawdę mówiąc dziwi mnie obecność "blossom" w nazwie, ja nie czuję tam żadnej kwiatowej nuty. Gdybym nie wiedziała co to za zapach, uznałabym, że to jakiś wynalazek z kategorii spożywczej. Dla mnie Black Plum Blossom bowiem pachnie jak ciepłe jeszcze, bo ledwie wyjęte z piekarnika, ciasto ze śliwkami i kruszonką! Lekko słodko, do tego kwaskowo-owocowo, błogi aromat letniego popołudnia. Czuję w nim także cukier puder przez co przypomina mi jakiś wcześniejszy zapach od YC, cały dzień myślałam z czym mi się kojarzy, coś dzwoniło, jednak nie w tym kościele i dalej nie wiem. Co ważne, zapach jest mocny, dobrze się rozprzestrzenia, nie drażni, wywołuje u mnie uśmiech i... wzmożony apetyt ;)

czwartek, 26 czerwca 2014

Yves Rocher - peeling do twarzy Sebo Vegetal

   Mimo naczynkowej i nieco wrażliwej cery okrutnie nie lubię peelingów enzymatycznych i zawsze sięgam po mechaniczne, zwracając jednak uwagę, aby były delikatnie i nie podrażniały, a przy tym dobrze ścierały i pozostawiły buźkę zauważalnie gładszą. Nowego peelingu od Yves Rocher byłam ciekawa odkąd odświeżona linia Sebo Vegetal pojawiła się w salonach. Zapraszam na recenzję.






Peeling przeznaczony jest do cer mieszanej i tłustej, a składnik aktywny w nim zawarty to puder bajkalski uzyskiwany z tarczycy bajkalskiej, mający właściwości regulujące i oczyszczające. Produkt nie zawiera parabenów, olejów mineralnych, barwników i silikonów. 





    Tubka zamykana na klapkę mieści 75 ml w miarę gęstego białego kremu, w którym zawieszone są czarne drobinki. Drobinek nie jest dużo, dlatego myślałam, że peeling nie będzie dobrze ścierał i okaże się przeciętniakiem. Rzeczywiście trzeba troszkę dłużej pocierać skórę dla uzyskania zadowalającego efektu, stanowi to jednak okazję do zrobienia masażu twarzy. Po zmyciu preparatu twarz jest mięciutka, gładka i zdecydowanie odświeżona, a taki efekt bardzo lubię :) Nie udało mi się zaobserwować, czy produkt wpływa w jakiś sposób na zmatowienie, ponieważ zawsze od razu po "zabiegu" aplikuję maseczkę, czy krem. 


   Ciekawym jest na pewno zapach peelingu, przypominający mi amazoński las deszczowy, zielony i wilgotny. Dzięki niemu można się dodatkowo odprężyć w czasie wykonywania masażu twarzy, pełen relaks gwarantowany. 

Produkt oceniam jako bardzo dobry i spełniający swoje zadanie w 100%. Cena regularna to 33 zł, ale YR często ma zniżki (np. w letniej książeczce czekowej).

Jeszcze skład na koniec:

środa, 18 czerwca 2014

Bananowy song: Organic Shop - mus do ciała Banana Milk Shake

   Kto nie lubi bananów ręka do góry! Większość lubi :) Niech zatem bananowe szaleństwo ogarnie Wasze ciała centymetr po centymetrze. Przed Wami mus do ciała Organic Shop - Banana Milk Shake.


Krem pochodzi z linii Body Desserts. Do sporego słoika-wiaderka przypominającego kubełek lodów wpakowano aż 450 ml musu. Sama nie wiem czy to wada, czy zaleta produktu, mimo iż jest świetny po zużyciu połowy zawartości zaczyna mi się nudzić, już chciałabym testować inne warianty produktów z tej linii, jak chociażby miodowo-migdałowy balsam. 
W składzie m. in.  organiczny ekstrakt z banana, meksykańska wanilia, olej makadamia, organiczny olej avokado.


 
   Konsystencja przypomina coś pomiędzy bitą śmietaną, a serkiem Almette, jest lekka i delikatna. Mus szybko wchłania się w skórę, nawilża ją i leciutko natłuszcza, ale nie zostawia nieprzyjemnej, ciężkiej czy lepkiej warstwy i zaraz po aplikacji można założyć ubranie. Spotkałam się z opiniami, że mus ten jest mało treściwy i nie radzi sobie z odżywieniem skóry, ja jednak narzekać na niego nie mogę. Być może nie dotyczy mnie problem zbytniego przesuszenia i szorstkości i dlatego jestem tak zachwycona balsamem. 

   Zapach to czysta poezja. Pokrojone banany zmiksowane na mus z odrobiną śmietany. Na skórze utrzymuje się bardzo długo i wypełnia łazienkę na długi czas po aplikacji. Jest mega apetyczny i aż chce się sięgnąć po łyżeczkę.


Krem kupowałam w moim ulubionym sklepie z rosyjskimi kosmetykami, czyli ecodrogeria.pl i kosztował mnie 31 zł.


sobota, 14 czerwca 2014

Oooo Summer Wine, czyli... Avon Gel Finish - Wine and Dine Me

   Długo mnie z Wami nie było, a chciałam Wam pokazać i opisać tyle kosmetyków. Nie mam pojęcia kiedy wrócę do regularnego pisania, mam nadzieję, że już wkrótce :) Przejdźmy do rzeczy, bo dzisiejszy bohater wpisu już czeka na przedstawienie. Oto drugi z trzech posiadanych przeze mnie żelowych lakierów do paznokci z Avonu - przepiękny Wine and Dine Me.





   Nie tak dawno temu zachwycałam się innym lakierem z tej serii, dokładniej optymistycznym oranżem ORANGE CRUSH. Tym razem wybrałam bardziej mroczny i głęboki kolor jakim jest Wine and Dine Me. Po nałożeniu na paznokcie jest bardzo ciemny, w cieniu niemal czarny, dopiero w kontakcie ze światłem dziennym ukazuje swe winne, bordowe oblicze. Kolor jest niezwykle elegancki, świetnie pasuje do wieczorowych kreacji, jak również do rockowych stylizacji.

   Doskonałe krycie otrzymujemy po nałożeniu dwóch warstw, po jednej widać smugi i nierówności. Schnie dość szybko, możliwe, że nieco szybciej niż wspomniany Orange Crush, jest też od niego w moim odczuciu bardziej trwały, aczkolwiek wiadomo, że odpryski na ciemnym lakierze będą bardziej rzucać się w oczy, niż na jasnym i dlatego należą się mu oklaski za to, że tak długo wytrzymuje w dobrym stanie. Kolejnym plusem jest brak przebarwień po zmyciu lakieru, niestety jego pomarańczowy kolega z serii zostawił mi na płytkach paznokci żółtawe ślady. Żałuję jedynie, że traci blask i nieco matowieje po ok. trzech dniach.

   Napiszę Wam szczerze, że Wine and Dine Me stał się w ekspresowym tempie jednym z moich ulubionych lakierów. Chylę czoła przed produktem Avonu, co rzadko mi się zdarza jeśli chodzi o tę firmę. Zostawiam Was z fotami.





































niedziela, 1 czerwca 2014

Denko maj 2014

Witajcie w Dzień Dziecka! Maj mamy za sobą i najwyższy czas opisać zużycia, tym razem nie było ich za wiele. Skończyłam głównie kosmetyki pielęgnacyjne, znalazło się też coś do włosów i makijażu. Zapraszam na małe podsumowanie :)







Ciało:




1 - Oriflame - żel pod prysznic Discover Bali Paradise. Żel o zapachu kwiatu lotosu nie okazał się tak uroczy jakiego się spodziewałam. Przed wszystkim ów lotos był trochę mydlany i na dłuższą metę męczący. Produkt miał treściwą konsystencję, nie był za rzadki i dobrze się pienił. Wydajność też ok.
3,5/5

2 - Original Source - żel pod prysznic Mandarin & Basil. Recenzja TUTAJ. Przeciętnak.
3/5

3 - Linda - mydło w płynie Tutti Frutti. Mój biedronkowy hit! Śmiesznie tanie, megawydajne i pięknie pachnące mydło, znacznie lepsze od podobnych produktów wiodących marek. Kupiłam w 3 wariantach zapachowych, ten i fioletowy jest wg mnie najlepszy.
5/5

4 - Farmona - szarlotkowe masło do ciała Sweet Secret. Świetny produkt w przyzwoitej cenie. Dobrze nawilża i odżywia, nie pozostawia tłustej warstwy i szybko się wchłania, a do tego apetycznie pachnie szarlotką. Rewelacyjny! Więcej o nim w recenzji KLIK.
5/5

5 - Yves Rocher - olejek pod prysznic Tradition de Hammam. Produkt przenoszący nas w czasie kąpieli do orientalnego raju :) Zawiera olejek arganowy, nawilża i wygładza skórę. RECENZJA.
4/5

Twarz, dłonie i stopy:




6 - Avon - peeling z minerałami Morza Martwego. Bardzo dobry zdzierak, nie podrażnia skóry mimo dużych drobinek ścierających, świeżo pachnie i używa się go z przyjemnością, w przeciwieństwie do avonowych peelingów do ciała. Więcej TU.
4,5/5

7 - Dove - krem do rąk Essential Nourishment. Produkty Dove ostatnio bardzo mnie rozczarowują, więc do tego kremu byłam solidnie uprzedzona, na szczęście okazał się produktem godnym uwagi i na pewno ponownego zakupu. Krem wchłania się niesamowicie szybko nie pozostawiając tłustej warstwy, której nie lubię np. w niektórych kremach Garniera czy Neutrogeny. Uczucie nawilżenia i komfortu utrzymuje się dość długo, dlatego można ograniczyć aplikację kremu do 2-3 razy dziennie, w zależności od potrzeb. Początkowo słabo radził sobie z bardzo wysuszoną skórą, jednak w miarę stosowania zauważyłam poprawę kondycji dłoni i problem zaniknął. Zapach jest delikatny i przyjemny.
4,5/5

8 - Avon - peeling do stóp Foot Works Papaya Sorbet. Z racji, że do ścierania naskórka na stopach stosuję tarkę i pumeks, ten peeling posłużył mi do ciała :) Tubka jest niewielka, więc szybko się skończył, ale pozostawił miłe wspomnienia. Plus - dużo malutkich drobinek zatopionych w gęstym żelu pachnącym papają. Świetnie nadawał się na ramiona, na łydki nieco za słaby.
3,5/5

9 - Isana - zmywacz do paznokci bez acetonu. Mój ulubiony zmywacz i zawsze muszę go mieć w domu. Bardzo dobrze radzi sobie z wszelkimi lakierami nie niszcząc płytki paznokcia.
5/5

Włosy, makijaż, zapachy:




10 - Kallos - mleczna maska do włosów Latte. Mimo wielu zachwytów na blogach mnie ta maska rozczarowała. Przede wszystkim obciążyła włosy, brakowało im sypkości i połysku. Chemiczny zapach też działał mi na nerwy. Więcej w RECENZJI.

11 - Bourjois - podkład Healthy Mix. Jeden z moich ulubionych podkładów. Kryje średnio, co mi nie przeszkadza, bardzo dobrze nawilża, rozświetla skórę, nie zapycha, jest w miarę trwały choć całego dnia nie wytrzymuje, posiada wygodne opakowanie z pompką. Stosuję odcień 53.
4/5

12 - Sephora - woda toaletowa Enigmatic. Woda należała do zeszłorocznej limitowanej kolekcji miała pojemność 7 ml, czyli niewiele, ale do torebki w sam raz. Sam zapach umieściłabym między Euphorią, a Amor Amor, czyli ciepły, kwiatowy, raczej na zimę. Minus za brak trwałości.
3,5/5