czwartek, 23 kwietnia 2015

Moja przygoda z antyperspirantami Garnier Neo

   Do tej pory jeśli chodzi o formę antyperspirantów wierna byłam sztyftom. Spraye na mnie nie działały, kulek używam doraźnie, najczęściej na noc, część mnie uczula i podrażnia, więc kiedy usłyszałam o nowości od Garniera, antyperspirancie w formie łagodnego dla skóry kremu Neo, przygarnęłam od razu dwa.


























   Posiadane przeze mnie warianty to Fruity Flower oraz Soft Cotton (ten w rosyjskiej wersji graficznej). Zapachy są bardzo adekwatne do nazw - niebieski Soft Cotton to świeży zapach czystego prania, różowy Fruity Flower to aromat kwiecistej łąki. W każdej tubie mieści się 40 ml kremu.


























   Wspomniałam już, że produkt ma postać gęstego, białego kremu i dzięki tej formule jest łagodny dla skóry pach. Muszę się z tym zgodzić, bo po wcześniejszych ekscesach z kulką Yves Rocher miałam pachy jak przeorane pługiem, natomiast Neo podziałał na nie jak balsam, nie podrażnił, a nawet je wygładził. Nawet aplikowany po depilacji nie wywołuje pieczenia. 
   Tubka wyposażona jest w gumową "stopę" z otworkami, przez które wydobywa się krem. Dzięki miękkiemu plastikowi nie ma problemu z dozowaniem ilości preparatu. 



















































   Mimo delikatnej formuły Garnier Neo nie traci na skuteczności. Nie miałam jeszcze okazji testować go w ekstremalnych upałach, ale w pracy przy włączonym ogrzewaniu sprawdzał się na medal, nie odczułam żadnego dyskomfortu związanego z poceniem się, zarówno jeśli chodzi o suchość pach jak ich zapach ;) Za niewygórowaną cenę dostajemy bardzo dobry produkt dostępny w pięciu wariantach zapachowych, więc jest w czym wybierać. Żeby nie było, że to ideał i och i ach - niestety zostawia białe ślady mimo obietnicy "Invisible" na opakowaniu, a na białych ciuchach powstają po nim żółte plamy. Dodatkowo jeśli użyjemy go za dużo, lubi się kruszyć po wyschnięciu (choć to chyba mniejsze zło niż zaschnięta skorupa pod skrzydłem). Niemniej polecam go bardzo.



wtorek, 21 kwietnia 2015

Viosenna metamorfoza, czyli ShinyBox kwiecień 2015

   Tym razem czekałam na pudełko nico dłużej niż inne dziewczyny, ale to na własne życzenie, ponieważ po pierwszej wysyłce nie miałby mi kto go odebrać. Niespodzianki więc nie było, bo dzień wcześniej poznałam zawartość paczki na innych blogach. Czy tym razem ShinyBox sprostał moim oczekiwaniom? Zapraszam do lektury ;)
























   Oprawa graficzna pudełka znów przeurocza, faktycznie mocno wiosenna i świeża. Edycja ta powstała we współpracy z firmą Vitalia, dlatego można było się spodziewać jakiś dietetycznych dodatków, ale o tym później. W środku znalazło się pięć pełnowymiarowych produktów plus antyperspirant dla wybrańców.




Theo Marvee - tonik do twarzy Caviariste Perlique. Wspomaga proces naturalnego oczyszczania sie i odnowy skóry, zmniejsza pory i przywraca równowagę hydro-lipidową. Zawiera ekstrakty z perły i kawioru, łagodzący d-panthenol i alantoinę, a także rozświetlające drobinki macicy perłowej. 
Tonik w pudełku to dobry pomysł, tym bardziej, że przeznaczony jest on także do cery wrażliwej i naczynkowej. Jest gęsty, ma ciekawy zapach i śmieszne drobinki, ale z tą macicą to chyba ściemka, w składzie widzę mikę ;)
46 zł - 200 ml

Biolaven - żel do mycia twarzy. Żel ten zawiera olej z pestek winogron i olejek lawendowy, a produkuje go lubiana przeze mnie firma Sylveco. Zapach lawendy lubię bardzo, a żel bardzo się przyda, mam nadzieję, że nie uczuli nie nie będzie szczypał mocno w oczy, wtedy na pewno sie polubimy.
16 zł - 150 ml

Dove - żel pod prysznic Purely Pampering z mleczkiem kokosowym i płatkami jaśminu. Nie ukrywam, że widok szesnastego żelu pod prysznic do kolekcji nie wywołał mojej euforii, tym bardziej, że Dove nie wywołuje we mnie szczególnych emocji. Rzecz praktyczna, ale wolałabym coś innego.
12 zł - 250 ml























Glazel - kamuflaż Perfect Skin. Stworzony do korygowania niedoskonałości cery lub do makijażu permanentnego. Ujednolica koloryt cery nadając jej zdrowy i satynowy wygląd. Bardzo trwały o maksymalnej sile krycia. Nie powoduje efektu maski.
Miałam akurat w piątek polować na korektor Rimmel w Rossmannie, a tu taki prezent. Ten produkt idzie do testów na pierwszy ogień, mam nadzieję, że się spisze.
25 zł

Glazel - sypki cień do powiek. Kolejny cień w pudełku, kolejny produkt Glazel, chyba nie muszę pisać, że nie byłam zachwycona na ten widok. Cień owszem ładny, jasne złoto z mocnym połyskiem, ale dla mnie zbędny.
15 zł

   W pudełku były jeszcze próbki kremu Biolaven i szamponu wzmacniającego Bioxsine, voucher na dietę (jeśli jest taka na przytycie to skorzystam) i kisiel pomagający, o zgrozo, schudnąć (i tak go zjem). 1000 pierwszych subskrybentek otrzymało dodatkowo antyperspirant Pharmacy Laboratories, który chyba dodawany był nieco losowo, bo z tego co czytałam w necie, otrzymały go też osoby mające subskrypcję krócej niż ja, trudno. 
   Ogólnie pudełko średnie, w kierunku słabego. Wszystko mi się przyda, może poza cieniem, ale nie są to produkty, które mogłyby mnie zaskoczyć, czy których pewnie nie kupiłabym sama. Wyjątek stanowi tonik, marka dla mnie zupełnie nowa, a produkt wydaje się ciekawy. Nie sprawdziła się moja teoria sinusoidy, po średnim pudełku mam znów średnie.


piątek, 17 kwietnia 2015

Essie Resort Collection 2015 swatche

   Essiaki uzależniają, a ich kolekcjonowanie szalenie wciąga. U mnie zaczęło się od jesiennej kostki 2014, dzięki której pokochałam lakiery marki za jakość tj. trwałość, szybkie schnięcie i długo utrzymujący się blask koloru. Niecierpliwie czekałam na pojawienie się wiosennej kolekcji, jednak wcześniej na rynku pojawiła się kostka Resort i dziś będzie właśnie o niej.

























 W pudełku tradycyjnie znajdują się cztery lakiery, każdy w ilości 5 ml. Kolekcja obejmuje kolory:
- Cocoa Karma
- Time for me time
- Stones n' Roses
- Suite Retreat














































































    Wszystkie lakiery mają dość wąski pędzelek, ale całkiem wygodny w użyciu, nie tworzą smug, kryją po dwóch warstwach (poza Time for me time) i szybko wysychają. Najmniej trwały okazał się Stones n' Roses, co nawet widać na zdjęciu, które robione było drugiego dnia od aplikacji lakieru. Pozostałe kolory trzymały się na paznokciach minimum 3 dni bez szwanku, potem zaczęły ścierać się na końcówkach i powoli odpryskiwać na bokach. Żaden nie wyblaknął, blask trwał aż do zmycia. Ze zmywaniem, skoro już przy tym jestem, nie ma najmniejszego problemu, lakier nie zostawia smug, ale Suite Retreat zostawia żółte ślady na płytce.


Cocoa Karma - kremowy "krówkowy" kolor, wygląda jak masa kajmakowa, pięknie kryje, jest takim casualowym odcieniem, nie rzuca się w oczy i pasuje niemal do wszystkiego. Niby nudziak, ale ciemniejszy i z charakterem. Mój ulubieniec z tej czwórki.


















































Time for me time - delikatny mleczny odcień z różowym shimmerem, dobry do frencha, kryje dopiero po nałożeniu trzech warstw (tyle mam na zdjęciach), pewnie jeszcze lepiej wyglądają cztery. Ślicznie mieni się w słońcu.













































Stones n' Roses - kremowy, pastelowy róż wpadający w dojrzałą brzoskwinię, bardzo dziewczęcy i wiosenny. Kolor ten jednak wykazał najgorszą trwałość z kostki, dość szybko pojawiły się pierwsze odpryski.





























































































Suite Retreat - ten chabrowy krem z lekką domieszką fioletu jakościowo powala konkurencję. Dobre krycie zapewnia już pierwsza jego warstwa, choć oczywiście najlepszy efekt otrzymujemy po dwóch. Jest intensywny i wyrazisty, bardzo długo utrzymuje się bez poprawek. Kolorystycznie przypomina mi kwiaty irysa.
















































Jak Wam sie podoba ta kolekcja Essie? Macie wśród przedstawionych lakierów swojego ulubieńca?



   Na koniec jeszcze pochwale się nagrodą z rozdania, która dziś do mnie przyszła. Natalia - autorka bloga Muminkowe Nowości , zasypała mnie cudownościami takimi jak kawowy żel pod prysznic, krem do rąk i kokosowa pomadka z Yves Rocher, maseczki, lakiery do paznokci Golden Rose, woski i próbki. Strasznie się cieszę i bardzo dziękuję za paczuchę, a Was zapraszam na bloga Natalii :)




poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Denko marzec 2015

   Ostatnio strasznie się zapuściłam w pisaniu, ale mam już dla Was przygotowany ciekawy post o lakierach pewnej marki, pełen kolorowych zdjęć. Tymczasem pora na spore, żeby nie powiedzieć wielkie jak na mnie denko marca. Cieszy mnie tyle zużyć, bo zapasy kosmetyków niemal wychodzą mi już z szafki i trzeba włączyć je w tryb ON.
























Higiena twarzy i ciała:
























1 -Original Source - żel pod prysznic Wild Berries. Ostanie edycje limitowane żeli OS rozczarowały, Wild Berries przerywa złą passę. Zapach w klimacie landrynek o smaku owoców leśnych przeniósł mnie wspomnieniami do dzieciństwa. Żel dobrze się pienił i nie wysuszał.
5/5

2 - Avon - Senses żel pod prysznic Spicy Moroccan Delights. Przeczytałam w katalogu "kadzidło i drewno tekowe", więc napaliłam się na niego jak szczerbaty na suchary. Zapach żelu okazał się słodki i mało wyszukany, ale przyjemny, pa próżno jednak doszukiwać się w nim wspomnianych aromatów. Żel lekko wysusza skórę.
3/5

3 - Avon - Solutions pianka do mycia twarzy. W tym przypadku Avon mile zaskoczył, pianka była wydajna, nie podrażniała skóry ani oczu i dobrze zmywała zanieczyszczenia. Chętnie do niej kiedyś wrócę.
5/5

4- Kamill - żel pod prysznic Mleczko Rabarbarowe. Fajny, świeży zapach, niezła wydajność, a do tego śmieszna cena. Polecam choćby przetestować.
4/5

5 - Bath & Body Works - mydło Winter Candy Apple. Mydło w żelu, zawierające peelingujące drobinki, kulejące niestety pod względem stosunku wydajności do ceny, nadrabiające ten uszczerbek obłędnym zapachem kandyzowanych jabłek.

6 - Yves Rocher - dwufazowy płyn do demakijażu oczu Pur Bleuet. Chwalony przez wiele blogerek płyn dla mnie okazał się niewypałem. Musiałam wielokrotnie pocierać oczy, aby domyć makijaż. Z pokorą wracam do Ziaji :)
2/5

7 - Avon - dezodorant w kulce Smooth & Gentle. Kulek używam wyłącznie na noc po prysznicu, dlatego nie napiszę, czy ta skutecznie chroni przed potem. Ważne, że nie podrażnia skóry, a rano budzę się z suchymi pachami. Zapach ledwie wyczuwalny i delikatny.
5/5

8 - Lirene - tonik Wybielanie. Tonik redukujący przebarwienia z kwasem migdałowym okazał się wyjątkowo łagodny, chyba aż za bardzo, bo nie zauważyłam efektu wyrównania kolorytu skóry i wróciłam do kremu Pharmaceris z kwasem. Preparat mnie nie uczulił i nie podrażnił, ma przyjemny cytrusowy zapach.
3/5

Włosy:

9 - Garnier - Ultimate Blends odżywka z olejem kokosowym i masłem kakaowym. Nic specjalnego, nie zauważyłam po niej spektakularnego wygładzenia moich cienkich włosów, dalej się one elektryzują jak szalone. Mimo "ciężkiego" składu odżywka nie obciąża włosów.
3,5/5

10 - Batiste - suchy szampon Wild. Mój nr 1 wśród wariantów zapachowych Batiste. Słodkawy i z pazurem, działanie rewelacyjne, choć nieco bielił włosy jak to szampony tej marki mają w zwyczaju. Lepszy niż wiśniowy, kwiatowy czy orientalny.
5/5

11 - Sylveco - Odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany. Mój wielki hicior i jedno z największych odkryć z ShinyBox. Pełna recenzja TUTAJ .
5/5

Pielęgnacja:


























12 -Yves Rocher - balsam do ciała Poire Caramel. Kosmetyk pochodził z zimowej edycji limitowanej, cudownie pachniał karmelizowana gruszką, ekspresowo się wchłaniał i nawilżał w miarę przyzwoicie, choć mocarnego nawilżacza należy szukać gdzieś indziej.
4,5/5

13 - Avon - krem do stóp z orzechem macadamia. Jeden z lepszych kremów do stóp jakie miałam, gęsty w porównaniu z większością avonowych stoponawilżaczy, o obłędnych zapachu pieczonego orzecha. Szybko się wchłaniał nie pozostawiając tłustego filmu, więc od razu po użyciu można było wskakiwać w kapciuchy, a skóra po jego użyciu była miękka i wygładzona.
4,5/5

14 - Yves Rocher - mleczko do ciała Expert Reparation. Dość tłuste mleczko z masłem shea, którego ja używałam jako kremu do rąk. Kosmetyk świetnie wygładzał skórę, ale długo się w nią wchłaniał.
3,5/5

15 - Avene - Clean-Ac. Krem nawilżający i regenerujący do cer z problemami. Z początku się nie polubiliśmy, krem spowodował wysyp podskórnych grudek i musiałam go odstawić. Po jakimś czasie dostał drugą szansę i tym razem nie zawiódł. Nie zapchał porów i dogłębnie nawilżył, stosowałam go natomiast tylko na noc, więc nie wiem jak sprawdza się pod makijaż.
4/5

16 - The Body Shop - masło do ciała Pomme Glacee / Kandyzowane Jabłko. Klasyk. Masła TBS działają rewelacyjnie, różnią się przede wszystkim zapachem - jabłkowy okazał się jednym z lepszych jakie poznałam, a miałam już niemal wszystkie masełka tej marki. Owowcowo-słodki aromat bardzo długo utrzymywał się na ciele, podobnie jak efekt regeneracji naskórka.
5/5

17 - Inspire / Beauty Face - Intelligent Skin Therapy serum z kolagenem. Produkt ten był tak rewelacyjny, że długo nie zagrzał miejsca w mojej łazience, bo skutecznie podbierała mi go mama. Aplikowałam dwie krople na noc i rano budziłam się z gładziutką i rozświetloną skórą. Serum dostałam w jednym z pudełek ShinyBox.
5/5

Makijaż:
























18 - Colour Alike - Marchewkowe Pole. Pierwszy lakier Colour Alike jaki kupiłam i to od niego zaczęła się moja miłość do marki. 453 to intensywna pomarańcza ze srebrnym shimmerem. Idealne krycie po 2 warstwach i szybkie schnięcie.
5/5

19 - Mariza - Pomarańczowy peeling do ust. Kolejna perełka z Shiny i kolejny kosmetyk podkradany przez mamitę mą. Soczyście pachnący i słodki w smaku peeling szybko znikał z ust pozostawiając na nich warstewkę olejku.
4,5/5

20 - L'Oreal - Volume Million Lashes Excess. Musiałam się z nim oswoić, bo na początku strasznie sklejał rzęsy, ale po podeschnięciu okazał się niezastąpiony. Więcej w RECENZJI .
4,5/5

21 - E.L.F. - balsam do ust Candy Shop. Używałam go odruchowo, bo leżał przy komputerze, w działaniu przeciętniak, ale ładnie nabłyszczał wargi tworząc baby look.
4/5

Zapachy:























22 - DV Beckham - Intimately Yours. Brana w ciemno woda toaletowa okazała się być strzałem w dziesiątkę i ideałem na jesień i zimę. Ciepły i zmysłowy kwiatowy zapach, który bardzo długo utrzymuje się na skórze.
4,5/5

23 - Puma - Time to play dezodorant. Duszący i wiercący w nosie śmierdziuch, dobrze, że dostałam go do zakupów bo bez sentymentu zużyłam go jako odświeżacz do szafy i pokoju.
2/5

24 - Givenchy - Ange ou Demon le secret elixir. Cięższa, ale równie udana wersja klasycznego AoDLS, bardzo kobieca i elegancka.
4/5

25 - Rihanna - Rogue. Prześliczna, łagodniejsza i tańsza wersja Bottegi Venety, ale równie trwała. Poluję na flakon!
5/5

Mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna, bo w końcu więcej kosmetyków zużyłam, niż kupiłam. Oby tak dalej.


czwartek, 2 kwietnia 2015

Malutki zakupowy haul marca 2015

   Post będzie szybki i krótki, bo zakupy poczynione w ubiegłym miesiącu były dość skromne co zdecydowanie ucieszyło mój portfel. Od razu lecę ze zdjęciami.
























Rossmannowe nabytki: nowe warianty żeli pod prysznic Le Petit Marseillais (malina z piwonią to mój faworyt), szampony Nivea, błyszczyki Rimmel Apocalips, żel do mycia twarzy od Garniera i rewelacyjne serum L'Oreal Skin Perfector.


Drobiazgi z Avonu: żele pod prysznic Naturals i bardzo fajna nowa pomadka, kolor Day Lily.

























Słynna paletka Too Faced Chocolate Bar, piękne kolory i świetna trwałość.
























Przecudowne lakiery Essie z nowej kostki Resort Collection 2015. Aktualnie moja ulubiona marka lakierowa.




























Rosyjski szampon aktywujący wzrost włosów Dr Bio z macadamią, woda Calvin Klein Sheer Beauty Essence oraz na prawdę ciekawy zapach z Oriflame Miss Giordani.

Jak Wam udały się zakupy w kwietniu?