Nastała moja ulubiona pora na woski i świece, czyli przełom jesieni i zimy. Odłamałam dziś kawałek czegoś nowego (przynajmniej dla mnie, bo jeszcze nie paliłam) i od razu wiedziałam, że ten zapach już znam, a co więcej uwielbiam.
Sea Coral z Yankee Candle, bo o nim mowa, jest zapachem bardzo mocnym, z początku aż wiercącym w nosie, ale w taki przyjemny sposób. 1/5 tarty opanowała swoją mocą uderzeniową calutki dom, wypełniając nawet łazienkę, która jest najbardziej oddalonym od mojego pokoju pomieszczeniem. Zapach jest pudrowo - piżmowo - perfumowy i w moim odczuciu bliźniaczy z Cozy Sweater. Zupełnie nie pasuje mi do niego ta nazwa i naklejka (choć sama bardzo mi się podoba), Sea Coral może nie jest bardzo ciepłym zapachem, ale z morzem ma niewiele wspólnego, chyba, że ktoś tworząc go myślał o ambrze. Po wielu nieudanych ostatnich zapachach YC, ten jest dla mnie ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem i z pewnością jednym z ulubieńców.
Nie znam tego zapachu ;) Obecnie używam Baby powder i go uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńLubię takie mocne zapachy.
OdpowiedzUsuńChciałabym :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie zastanawiam się nad zakupem, ale słyszałam, że w zapachu czuć drzewo sandałowe, a za nim nie przepadam i mam dylemat. :) Jeśli jednak podobny do Cozy Sweater to może i by mi się spodobał. Pomocna recenzja! :)
OdpowiedzUsuń